Kamienne kręgi, kurchany i głazy w Grzybnicy.

Kamienne kręgi, głazy, kurchany i paleniska po spalonych zwłokach.  To wszystko niedaleko miejscowości Grzybnica  w miejscu pełnym magicznej mocy znajdującym się kilka kilometrów od głównej drogi w starym i gęstym lesie. Cmentarzysko zostało założone w ostatniej ćwierci I wieku naszej ery przez Gotów przybyłych ze Skandynawii i do dziś emanuje tajemniczą i niezbadaną energią. Po za wspomnianymi kręgami, głazami i kurhanami w lesie odkryto także 6 stosów ciałopalnych rytualnie zarzuconych kamieniami gdzie palono zwłoki.
Odwiedziłem je 16 sierpnia 2013 roku wracając z wakacji w Kołobrzegu. Jadąc od Koszalina drogą numer 11 w kierunku Szczecinka za wsią Mostowo na około 23 kilometrze musimy wypatrywać tablicy informacyjnej kierującej na leśną drogę. Gdy już skręcimy tajemnicze moce kamieni doprowadzą nas do celu. Jedźmy tam za dnia ponieważ nocą jak opowiadają mieszkańcy pobliskich wsi dzieją się tam dziwne rzeczy. Gdy tylko zapadnie zmrok samochody odmawiają posłuszeństwa i jesteśmy skazani na nocleg z duchami przeszłości które pojawiają się przed północą w miejscu kamiennych kręgów. 
Od wieków aż do dzisiaj spirytualiści czerpią z kamiennych kręgów energię życiową, chorzy szukają ulgi w swych cierpieniach a wszystkich pozostałych otacza wszechobecna energia w różny sposób. Aby odczuć moc kamiennych kręgów musimy się wewnętrznie wyciszyć i odblokować najlepiej na ławce lub na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, zamknąć oczy i wyregulować oddech. A następnie otworzyć się wewnętrznie na energię kręgów i moc z tego miejsca. 








Czytaj dalej

Trzęsacz - tajemnicze ruiny kościoła nad morzem.

Dużo słyszałem o kościele w miejscowości Trzęsacz który w 1331 roku znajdował się aż 2 kilometry od morza. Wraz z upływem czasu Morze Bałtyckie zabierało coraz większe kawałki lądu zbliżając się do kościoła gotyckiego. W 1750 roku budynek znajdował się zaledwie 58 metrów od urwistego zbocza. W 1853 roku dystans ten zmniejszył się do zaledwie 12 metrów, natomiast 30 lat później  w 1868 roku kościół w Trzęsaczu znajdował się już tylko metr od morza. W obliczu zbliżającego się zniszczenia 2 sierpnia  1874 roku podjęto decyzje o zamknięciu kościoła. W 1901 roku runęła pierwsza ściana. Ostatnie osunięcie nastąpiło w 1994 roku. Do czasów współczesnych zachował się jedynie fragment ściany południowej który miałem okazję zobaczyć w 2013 roku. Szkoda że niestety nie udało uratować się nieco więcej ale i tak Trzęsacz przyciąga turystów którzy chcą zobaczyć pozostały fragment kościoła nad stromym urwiskiem Morza Bałtyckiego.
Dodam, że z elementów wyposażenia do dziś zachowały się gotycki krucyfiks, gotycki tryptyk umieszczony w 1905 roku w kościele neogotyckim w Trzęsaczu, barokowy ołtarz protestancki oraz stalle znajdujące się obecnie w konkatedrze w Kamieniu Pomorskim. Pozostałe elementy wyposażenia są nam znane dzięki spisowi inwentaryzacyjnemu z początku XX wieku sporządzonemu przez Hugo Lemckiego.





Czytaj dalej

Loret koło Chodla - ruiny kościoła na wyspie.


Cisza i tajemnicze szelesty a może szepty pilnujących to miejsce aniołów. Gęste i  wysokie trawy pomieszane z chwastami których już bardzo dawno nikt tutaj nie kosił. Brak śpiewu ptaków i powiew zimnego wiatru mimo upalnego, lipcowego dnia. To miejsce, to ruiny kościoła na wyspie nazywane Loret znajdujące się niedaleko miejscowości Chodel. Byłem tam całkiem sam i poczułem się dość dziwnie. Wokół stare ściany z widocznymi fragmentami zdobień i miejscem po cudownym obrazie przed którym przed wiekami modliły się tłumy pielgrzymów. Teraz nie ma już nic a gdy spojrzymy do góry zamiast barwnego sklepienia kościoła zobaczymy niebieskie niebo a ciemną nocą gwiazdy. Kto tu przyjdzie po zmierzchu  może usłyszeć płacz i szloch a czasem zobaczyć jasną postać która co noc sunie między ruinami. Takie historie opowiadają najstarsi mieszkańcy pobliskiego Chodla i z dnia na dzień jest ich coraz mniej. Młodzi nie znają tego miejsca a jeśli to tylko nieliczni którzy pragną odkrywać tajemnice tak jak ja.

Nie prowadzą tu żadne drogowskazy, nie znajdziemy opisu tego miejsca w żadnym popularnym przewodniku i także w sieci trudno znaleźć coś więcej niż to co piszą pozostali. Dość trudno jest się tutaj dostać a gdy już jesteśmy nad brzegiem stawu możemy zimą przejść po lodzie a latem przepłynąć łodzią jeśli oczywiście dostaniemy zgodę od jej właściciela który obok mieszka. Ja zgodę dostałem i po wysłuchaniu legend z mocną herbatką wsiadłem do ciężkiej, metalowej łódki, złapałem za wiosła i w drogę. Gdy dotarłem do wyspy przypomniałem sobie słowa właściciela aby łódź przywiązać do brzegu bo w przeciwnym razie nie wrócimy. Przywiązałem więc łódkę do mocnego krzaka i ruszyłem przez zarośla by po chwili wejść do świątyni. Wewnątrz już nie było tak łatwo ponieważ wszędzie rosły wysokie chwasty. I cisza, tajemnicze szepty...

Skąd te ruiny kościoła na wyspie? Wszystko bierze swój początek przed wiekami w odległej przeszłości w 1616 roku gdy w tym miejscu istniała mała kapliczka z cudownym obrazem Matki Bożej Loretańskiej. Po za tym, że była ona w pół murowana jak widać na ilustracji z 1773 roku to nic więcej o niej nie wiemy. W zachowanym kościelnych archiwach brak jest jakichkolwiek nawet najdrobniejszych informacji o jej wyglądzie. 5 sierpnia 1736 roku ksiądz Denhof, kanonik krakowski założył i poświęcił kamień węgielny pod mury nowego kościoła. Zasadnicze prace budowlane ukończono zapewne już w 1750 roku gdyż taka data "A.D. 1750" widoczna jest nad głównym wejściem w fasadzie zachodniej. Nie wiadomo też kto był autorem projektu kościoła, wszelkie dokumenty znalezione milczą na ten temat. Z powodu braku materiałów źródłowych nie możemy także powiedzieć kiedy nastąpiła jego konsekracja i kto jej dokonał. Jedyna wzmianka, że świątynia była konsekrowana pochodzi z roku 1781. 














Czytaj dalej

Kazimierz Dolny nad Wisłą - festiwale, spichlerze i cyganki na Rynku.


"Będziesz Panie wracał tu często" - powiedziała stara cyganka na Rynku. Jej wróżba sprawdza się dość często, bo kto raz był w Kazimierzu zawsze tu wraca. Tłumy ludzi, letnie festiwale, zabytkowe spichlerze i cyganki których wróżby się nawet sprawdzają. To miasteczko przyciąga jak magnes od połowy XIV wieku kiedy to Kazimierz Wielki nadał temu miastu lokację i w ten sposób jest to jedno z najstarszych miast na Lubelszczyźnie. Wspaniały jest zamek i baszta obronna które od wieków strzegą przeprawy wiślanej. Niestety budowle te są dziś w stanie ruiny ale za to Rynek Wielki i Rynek Mały wraz z otaczającymi je budynkami prezentują się wspaniale. Zadaszona studnia to obowiązkowy punkt gdzie każdy musi zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Równie piękny jest kościół farny w sąsiedztwie Rynku (widoczny na zdjęciu powyżej).
Czytaj dalej

Czekolada z Nałeczowa.

Fabryka czekolady w Nałęczowie? Podobno były takie plany ale Emil Wedel wybrał inną lokalizację. Zamiast czekolady mamy natomiast znaną w całej Europie i jeszcze dalej Nałęczowiankę. Akurat dla ochłody w upalne dni jak dzisiaj. 
Zawsze odwiedzam Nałęczów jadąc do Kazimierza. Chociaż na chwilę na pyszne lody lub do pijalni czekolady wspomnianego na początku Emila Wedla. A później spacer po starym parku i chwila odpoczynku na ławeczce. Być może siedział tu kiedyś Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus czy Stefan Żeromski. Bo polscy znani pisarze uwielbiali tak jak ja odpoczynek w Nałęczowie.
Nałeczów to miasto-ogród z 200-letnią historią, położone pośród lasów i wąwozów z wieloma willami na wzór domów tatrzańskich i alpejskich kurortów. Centrum miasta to rozległy Park Zdrojowy z klasycystycznym Pałacem Małachowskich i zabytkowymi obiektami Starych Łazienek, Sanatorium "Książe Józef", Domkiem Greckim czy Gotyckim.  





Czytaj dalej

Szlak Orlich Gniazd - Olsztyn koło Częstochowy.

Szlak Orlich Gniazd to kilkadziesiąt zamków.
Czytaj dalej

W kinie w Lublinie i nie tylko.



Urodziłem się w Lublinie. Wtedy w 1973 roku to był całkiem inny Lublin chociaż zabytki te same ale ogródków na Starym Mieście ani Deptaku nie było. Deptaku wtedy nie było tylko Krakowskie Przedmieście z pędzącymi trolejbusami i sklepem chemicznym na rogu z ulicą Zieloną. Do tego sklepu jak już podrosłem chodziłem z kolegami po odczynniki i robiliśmy różne cuda. Stare Miasto w Lublinie było bardziej tajemnicze a może tylko tak się nam wydawało bo byliśmy młodsi i wszystko było takie nowe. Teraz moje Stare Miasto znam na wylot ale mimo to dalej pozostaje tajemnicze i nie do końca odkryte. Dalej pod naszymi stopami czekają wielopoziomowe tunele z dawnych lat gdzie kupcy przed najazdami ukrywali swoje kosztowności i sami chowali swoje rodziny aby te bezpiecznie przeczekały niebezpieczne czasy.
Czytaj dalej